poniedziałek, 21 marca 2011

Lud to kupi, czyli "M jak elektrownia"

Zwolennicy energetyki atomowej mają w zwyczaju mówić, że wszystko będzie dobrze, że elektrownia atomowa jest najbezpieczniejszym i najlepszym rozwiązaniem, i że mają wyliczenia, statystyki i tabele, i to wszystko będzie się opłacać. Przypominam sobie debatę w innej sprawie, kiedy na spotkaniu w ministerstwie gospodarki, usłyszałem od przedstawiciela przemysłu chemicznego: "Chemikalia nie szkodzą!". A potem znów, od innego reprezentanta przemysłowego lobby: "Ołów nie szkodzi."

Zwolennicy budowy elektrowni atomowej wmawiają mi, że Polska nie jest Japonią, i że w Polsce nie będzie trzęsienia ziemi. Abstrahując już od tego, że nie wiemy, jakie figle spłata nam jeszcze natura, zgodzę się z jednym, owszem Polska nie jest Japonią, co niezwykle mnie niepokoi. Japonia potrafiła, wbrew swojemu trudnemu sejsmicznie położeniu radzić z różnymi wyzwaniami. Jest krajem zaawansowanym technologicznie, w przeciwieństwie do mojej ojczyzny.

Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co może wydarzyć się w istniejącej - mam nadzieję, że nigdy nie powstanie - elektrowni atomowej w Polsce. Awaria, błąd obsługi, błąd systemu. Wszystko się może zdarzyć. Potem pojawia się jeszcze jeden problem, co zrobić z radioaktywnymi śmieciami? Zakopać, ukryć, nie będzie łatwym zadaniem. Nie ma zatem bezpiecznej elektrowni atomowej.

Hurra-optymistom opłacanym przez rządowe programy na rzecz energetyki atomowej, zaproponowałbym w celu przetestowania ich miłości wobec reaktorów, wyjazd na długie wakacje w miejsce katastrofy. Byłaby to najlepsza edukacja osób pro-jądrowych, połączona ze sprawdzianem odwagi wobec realnej sytuacji, a nie teorii, na której tak dobrze znają się "jądrowcy".

Tymczasem polski rząd forsuje swoją wizję elektrownia atomowa TERAZ. I wyda na to miliony złotych, m.in. na product placement w telenowelach, gdzie celebryci-bohaterowie będą w sposób ludzki oswajać telewidzów z atomem. Jednym słowem propaganda i pranie mózgu statystycznego Kowalskiego, który zobaczy filmową parę z "M jak elektrownia łamane przez miłość", z niemowlęciem i grupką znajomych, rozkładających kocyk w cieniu elektrowni atomowej, gdzie śpiewają ptaki i rosną kwiaty. A zbuntowany charakter serialu powie, że wcześniej protestował, ale po tym, jak spotkał się z rządowymi ekspertami, uspokoili go, i teraz wie, że atom jest najlepszy, a kraj może się rozwijać.

Czeka nas fala takich bzdur, bo polskie władze za elektrownię gotowe oddać wszystko. Tsunami, ale głupoty, dotknie wkrótce Polskę. Przed takim tsunami możemy jeszcze się uratować. Są alternatywy wobec energii jądrowej, tylko potrzebna jest dobra wola, której istnienia radioaktywny obóz decydentów nie chce zaakceptować. W końcu od czego są telenowele i nowoczesne techniki piar. Ściemnianie ludowi, że wszystko będzie dobrze weszło już w krew włodarzom mojej ojczyzny. A może niedługo usłyszymy. Nie będziemy drugą Japonią, ale drugą Francją, każde miasto wojewódzkie zasługuje na elektrownię atomową? I powstaną nam atomowe orliki, obok orlików-boisk i orlików-astrobaz. I atom trafi pod strzechy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz