poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Dziwy wokół ujścia

Polska to dziwny kraj. Jest grupa pasjonatów, ornitologów, którzy jak co roku chcą  badać ptaki w kilku nadmorskich rezerwatach. Jednak na ich drodze stają urzędnicy i mówią: Nie przejdziecie. A ja, Bubas, pyta: Dlaczego im zabrania się przechodzić, a nie czyni się tego w przypadku na przykład wędrujących śledzi? Zaraz mi ktoś przypomni, że śledzie depczą po pewnej mieliźnie, bo tam karty rozdaje inny urząd, już nie od ochrony środowiska, tylko od morza, ale...

kiedy ornitolodzy chcą prowadzić obserwacje, tuż pod okiem mew, pikujących nad ujściem Wisły, trwają w najlepsze prace, prowadzone z użyciem ciężkiego sprzętu, które mają udrożnić i pogłębić. Prace prowadzi inna instytucja, o wdzięcznej nazwie RZGW. Owa instytucja, za nic ma okres lęgowy ptaków, i fakt, że pracuje w rejonie, gdzie znajduje się jedyna krajowa kolonia rybitw czubatych i jedna z największych w Polsce kolonii rybitw rzecznych. RZGW nie uzyskała wymaganych decyzji od innych instytucji, zajmujących się ochroną przyrody w zakresie płoszenia i niszczenia siedlisk gatunków chronionych.

RZGW zrobiło jednak swoje, a ornitolodzy, mam nadzieję też się nie poddadzą. Bo tylko w nich nadzieja, że uda się ocalić przyrodę w tym niezwykłym zakątku Polski.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Czasami szkoda płetwy na klawiaturę

W życiu Bubasa dzieje się wiele. Zestarzał się o kolejny rok, i w zasiedlonym przez siebie basenie świętował okrągłą, dwutrójkową rocznicę. Dotarły też do Bubasa wieści, że do Bałtyku wypuszczą małe foki, które urodziły się w tym roku w warszawskim ZOO.

Bubas zastanawia się, czy takie foki poradzą sobie z naturalnym żywiołem, skoro dorastają w warunkach ogrodu zoologicznego, i nikt ich nie trenuje w zakresie bałtyckiego survivalu. Bubas myśli też sobie, czy przypadkiem nie jest tak, że opiekunowie warszawskich szarych, nie powinni zapobiegać kolejnym narodzinom w zoologu. To już nie pierwsze warszawskie pokolenie fok, które przychodzi na świat, i nie ma prostego sposobu na rozwiązanie problemu przefoczenia basenu w ZOO.

Wkrótce okaże się, co z odległymi krewnymi z Warszawy. Oby było jak najlepiej.

Bubasowi uderza do głowy wiosna. I dlatego, rzadziej melduje się przed komputerem, bo kiedy wiosnę czuje w płetwach, szkoda płetw na klawiaturę. O swojej szufladzie z notatkami, nie zapomina, i z mniejszą bądź większą regularnością, będzie publikował swoje wpisy.

środa, 13 kwietnia 2011

Nadwiślański emirat łupkowy

Będziemy mieli nowe państwo na mapie Europy. Emirat łupkowy, który już istnieje w głowach marzycieli o polskim imperium. O zaletach gazowej łupaniny napisał nawet "Gość niedzielny", wietrząc jednocześnie światowy spisek przeciwko Polsce. Ale o spiskach nie będę pisał, bo są znacznie lepsi "fachowcy", od roztrząsania wszelkich odmian tajnych porozumień. Przytoczę tylko pewien cytat z "Gościa". Cytat, który uspokaja czytelników tego pisma, że najpierw coś zniszczą, ale potem, przywrócą do stanu przed wierceniami... Istny cud?

"– Realnym problemem przy eksploatacji złóż gazu łupkowego może być to, że w czasie robienia odwiertów próbnych całkiem spory teren wokół wiertni zamieniany jest na składowisko – mówi dr Paweł Poprawa z Państwowego Instytutu Geologicznego. – Tam jest magazyn rur i różnego rodzaju sprzętu, parkuje kilka, czasami kilkanaście tirów. To wszystko nie jest piękne, ale dotyczy tylko pierwszego okresu eksploatacji. Później teren jest rekultywowany i przywracany do stanu sprzed wierceń. Pozostaje sam zawór i niewielki teren wokoło – tłumaczy dr Poprawa. Wraz z rozwojem technologii wierci się jednak coraz mniej. Już dzisiaj z jednej lokalizacji robi się 20–30 otworów. Duży teren eksploatuje się z jednego punktu na powierzchni. Po to, by to oddziaływanie na krajobraz było jak najmniejsze. To nie zmienia jednak faktu, że w okresie budowy i pierwszych prób do każdego z takich otworów przyjeżdżają tiry ze sprzętem, a to generuje hałas i pył. Drogi, jakie będą budowane do poszczególnych odwiertów, będą wąskie. Jeżdżące nimi ciężkie samochody mogą być dla mieszkańców (o ile tacy będą w pobliżu odwiertów) uciążliwe. Trzeba jednak przyznać, że ten problem jest jednorazowy. Samochody muszą przywieźć sprzęt. Nie będą tygodniami jeździły tam i z powrotem. Hałas generuje też samo wiercenie otworu, które może trwać nawet kilka tygodni. Znacznie krócej, bo zaledwie kilka, kilkanaście godzin, hałasują generatory wtłaczające pod ziemię wodę. Jej wysokie ciśnienie powoduje, że skały pękają, a z pęknięć może wypłynąć gaz. Ten proces nazywa się szczelinowaniem. By hałas wiercenia i generatorów był jak najmniej dokuczliwy, wiertnie obudowuje się czasami ekranami akustycznymi."

Jednym słowem doktor Poprawa uspokoił czytelników, mówiąc, zniszczy się wszystko, ale potem przywróci do stanu przed wierceniami. Doprawdy, nadwiślański emirat łupkowy, to będzie jakiś kraj cudotwórców.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Pomnik drogowca

Jest w Polsce kilka takich miejsc, które mogą służyć za pomnik polskiego drogowca. Najlepiej zachowane ślady tego wiekopomnego monumentu znajdziemy na trasie niedokończonej olimpijki, która na fali przyjaźni, miała połączyć towarzyszy sportowców, pędzących na olimpiadę w Moskwie. Jednak nie wszyscy dostrzegają "talent" polskiego drogowca.

Najgorsi są przyrodnicy i ekolodzy. Bo przez nich trzeba chronić te ryby, rzeki, ptaki, lasy i bagna. Co więcej są też owady i inne, na przykład słynne minogi z Wisły. Wiadomo minóg nie ryba, więc po co nam minóg.

I co? I nijak drogi nie można wybudować. Drogowcy konsekwentnie wykorzystują motyw wroga autostrad, i niczym władza ludowa ostrzegają przed wrogami ludu. Za pośrednictwem mediów próbują ukazać złych zielonych bandytów, grabiących majątek skarbu państwa. Albo mówią o ekologach, którym płacą wrogie mocarstwa, za siedzenie nad Rospudą.

Nie inny w swojej wymowie jest tekst z dzisiejszej wyborczej. Autor tego artykułu postanowił zostać ostatnim sprawiedliwym, który stanie w obronie drogowców. A drogowcy zatarli ręce, i pożalili się na łamach dziennika, i zainspirowali powstanie mapy z ikonami ryby i ptaków, aby zobrazować skalę problemu.

Nikt nie dotyka jednak sedna problemu. To, że w Polsce nieudolnie buduje SIĘ. Skoro rząd nie potrafi zmodernizować kolejowej infrastruktury, to i z drogami nie będzie lepiej. A jak już są unijne fundusze, to buduje się na oślep albo na EURO 2012. Może to dlatego ostatnio mamy taki wysyp planowanych lotnisk, bo władze łapią się brzytwy, tym razem skrzydlatej.

Tymczasem z naszymi drogowcami i ich talentem do budowy autostrad jest tak, jak z drogowcami zaskoczonymi zimą. Ci drudzy też mają swój pomnik. Bałwana.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Skrzydlata Polska

Polska na poważnie zamierza wzbić się w powietrze. Wzbić z miejsc, gdzie mgieł wiele, łatwo wlecieć na ptaki, albo trzeba wyciąć las, w celu ułożenia pasa startowego. Do tego dochodzą pomysły władz samorządowych i wojewódzkich, które będą promować swój region w niebie. Jeszcze chwila, i usłyszymy o pomyśle budowy terminalu, przygotowanego do obsługi lotów okołoziemskich i kosmicznych.

Pomysł na podróże samolotem przełamał już konwencję groteski. Bo ten pomysł, o ile zostanie zrealizowany, grozi niebezpieczeństwem dla pasażerów, których będzie ładować się do samolotów lądujących bądź startujących w rejonach podwyższonego ryzyka. Modlin, położony w pobliżu miejsca, gdzie spotykają się duże rzeki, podobnie Tykocin, nad Narwią, ze szlakami migracji ptaków, wytyczonymi w tych rejonach. Z kolei na Warmii, w rejonie Olsztynka, miał powstać pas startowy, który oznaczałby wycięcie lasu.

Wszystkie te lotniska łączy jeden wspólny mianownik. Powstają w chybionych lokalizacjach, w oddaleniu od miejsc, gdzie mieszkają ewentualni pasażerowie, są forsowane na siłę, ku chwale gminy i województwa, spełniając zachcianki miejscowych kacyków i wymogi sprzedaży wyborcom wspaniałych pomysłów na rozwój ich małych ojczyzn. Jeśli się coś nie powiedzie, to wszystko będzie można zrzucić na zielonych, co protestują, i niweczą "wizjonerskie plany" regionalnych zarządów. A jak powstaną, to miejscowa społeczność, i tak nie będzie korzystać z tego lotniska, bo nie znajdzie się aż tylu chętnych do latania po świecie.

A decydenci, odpowiedzialni za rozwój powierzonych im terytoriów, mają w czterech literach fakty. To, że z Białegostoku wygodniej i szybciej do Warszawy czy Krakowa, można byłoby dojechać pociągiem, ale zamiast inwestowania w szybką kolej, oni wybudują lotnisko. Nie tylko ci z Białegostoku mają równie kuriozalne pomysły. Podkarpackie za 24 miliony złotych będzie promować Podkarpackie w niebie, na i w samolotach taniego przewoźnika Ryanair. Z tego co wiem, Ryanairem mieszkańcy podkarpackiego raczej wyjeżdżają, często w celu zmiany miejsca zamieszkania i pracy, ale innego zdania są urzędnicy. Z kolei 900 tysięcy złotych domagają się wykonawcy analiz, które zamówił marszałek województwa podlaskiego. Oczywiście ich ocena zrobiona za ponad półtora miliona złotych poszła do kosza, pieniądze jednak zostały na ich koncie. A teraz kiedy zleceniodawca mówi poprawcie, zleceniobiorca mówi, to znów mi zapłaćcie.

Ostatnio polski rząd uskarżał się, że nie ma pieniędzy na budowę dróg. I chce zabrać fundusze na budowę i modernizację kolei. Ale jak można przeczytać, są pieniądze na promocję w niebie. Podejrzewam, że takich pomysłów można będzie znaleźć więcej, a zbierając do jednego koszyka, znalazłyby się i pieniądze i na budowę dróg i na modernizację kolei.

piątek, 8 kwietnia 2011

Problemy Bubasa ze zdrowiem

Bubasowi zdrowie nie dopisuje. Rozchorował się i próbuje obronić przed kolejnym atakiem wirusowo-bakteryjnej zapaści. To nie był najlepszy tydzień w historii zdrowia i choroby bubasowego ekosystemu. Nudności, silny katar i ból. Wszystko w stanie pół-gorączki. Może to był tylko zły sen. Bubasowi póki co płetwa opada na kołdrę, zamiast na klawiaturę.

Jeszcze tu wrócę! Teraz chwila regeneracji niezbędnej po chorobowych wstrząsach.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Broń biologiczna polskich polityków

Doprawdy, dziwny jest ten świat polityki. Politycy opcji, która widzi w ochronie przyrody zagrożenie dla narodu, wołają w obronie bałtyckich morświnów. Fotografują się z fantomem morświna w ręku, i żonglują nim w sobie wygodny sposób.

Warto zapytać się ową opcję, co zrobiła dla morświnów, poza obecnie deklarowanym i interesownym poparciem. Bo morświn w rękach tej opcji, jest swoistą propagandową bronią biologiczną, i wykorzystuje się go w walce z urojonym niemiecko-rosyjskim spiskiem gazowym.

Co innego, gdyby gazociąg był z Norwegii do Polski. Wtedy nikt nie zastanawiałby się nad jego oddziaływaniem wśród wspomnianych na wstępie polityków, nawet jeśli ów gazociąg przebiegałby w całości w rejonie, gdzie istnieje największe prawdopodobieństwo występowania morświnów.

Tymczasem morświnów w Bałtyku jest coraz mniej. Obecnie naukowcy prowadzą kompleksowe badania dotyczące tych morskich ssaków. I wszystko wskazuje na to, że morświnów w Bałtyku nie ma już w liczbie 600, a najprawdopodobniej jest ich sześć razy mniej. I wcale nie giną od gazociągu, ale najczęściej w rybackich sieciach.

Na sam koniec, stosowny obrazek pod tym adresem.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Mazury już nie cud natury

"Na Mazury, Mazury, Mazury,
Na Mazury, gdzie wiatr zimny wieje,
Gdzie są ryby i grzyby, i knieje."

Ryb jest coraz mniej, knieje, a w nich grzyby też nie mają się dobrze, bo mazurski samorząd nie chce parku narodowego. Wieje tylko zimny wiatr. Nie zabraknie za to masowej tandety. Oto tegoroczna prognoza dla Mazur, a zwłaszcza Rucianego-Nida.

Najpierw była kampania, która wisiała w dużym formacie, nawet na stacjach warszawskiego metra, teraz jest godzina szczerości. Gmina Ruciane-Nida mówi NIE Mazurskiemu Parkowi Narodowemu. Syndrom gmin białowieskich udzielił się zatem gminom mazurskim i obawiam się, że ogarnie cały obszar Mazur.

Ruciane-Nida nie chce parków narodowych, nie chce też zmiany ustawy o ochronie przyrody, pod którą podpisało się ćwierć miliona osób, i której projekt czeka na poselskie zmiłowanie w sejmie. Ruciane-Nida pragnie zachowania prawa weta w sprawie tworzenia i powiększania parków narodowych. W końcu przyroda, to słowo, które budzi odrazę wśród wielu samorządowców, pomieszkujących na jej łonie. Pojawia się jednak problem z interpretacją kampanii reklamowej na rzecz Mazur, cudu natury, wspieranej przez te same samorządy. Skoro ma nie być parku narodowego, cud natury nie jest potrzebny. Obecnie Ruciane-Nida boi się tego cudu. Biedni samorządowcy muszą się teraz głowić, jak wytłumaczyć się ze swojego rozdwojenia jaźni. Bo chcieli cudu, jest projekt zmiany ustawy o ochronie przyrody, który mógłby ten cud skutecznie ochronić, ale teraz cudu nie chcą, i z przynależną lokalnej władzy histerią, powołując się na ruciańsko-nidzkie statuty, zaprzeczają istnieniu cudu i domagają się powstrzymania zmian legislacyjnych w polskim parlamencie.

Tymczasem zbliżają się wybory parlamentarne, kandydaci nie będą chcieli drażnić potencjalnych wyborców, i ich partie zajmą asekuracyjne pozycje, bo po co nadstawiać głowę dla jakiegoś parku narodowego. Każda polityczna opcja, w naszym pięknym kraju, będzie teraz mizdrzyć się do ludzi z terenu. Polscy politycy nie uśmiechną się jednak do polskiej przyrody. Ta przyroda, to jest zło konieczne.

A samorządy? Zamiast mieć prawo weta wobec inwestycji potencjalnie szkodliwych dla zdrowia człowieka, będą wetować parki narodowe, których istnienie na pewno poprawiłoby zdrowotną kondycję lokalnych społeczności.

niedziela, 3 kwietnia 2011

A Twój tatuś, co dziś zabił w lesie?

Chociaż sezon łowiecki za nami, to myśliwi już się zbroją. I nie omieszkali zwrócić swoimi zbrojeniami mojej uwagi, wywieszając wielkoformatową reklamę targów łowieckich.

Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak "wielkim" wyczynem jest bycie myśliwym, w tych "trudnych" współczesnych czasach. W celu ubicia dzikiej zwierzyny, należy się bowiem wyposażyć w sprzęt, który do najtańszych nie zależy, ale z pewnością zwiększa szanse na ustrzelenie zwierzaka. Na pewno też radykalnie, do zera, zmniejsza perspektywę przeżycia celu, do którego będzie strzelał myśliwy. W ten sposób myśliwy nie wróci o strzelbie, lecz z trofeum. Z racji tego, że wyrównanie szans ofiara-myśliwy wypadło z puli unijnych priorytetów, nie musi też dumać nad etyką tego zagadnienia. Niedługo nasi myśliwi, niczym amerykańskie siły zbrojne, będą odpalać specjalne pociski, uderzające z precyzją w ruchome cele w lesie i na łące, bez potrzeby wychodzenia z domu lub opuszczania ogniska.

Organizatorzy targów, chociaż nie sprzedadzą nam jeszcze wersji "Tomahawków" dla myśliwych, zapewniają szereg innych atrakcji. Oprócz możliwości zakupu nowoczesnego sztucera, wabików i innych gadżetów, będzie można też zakupić myśliwską biżuterię. Nie można przecież nie być na czasie i trzeb iść z zgodnie z duchem zmian. A jeśli poczujemy się już zmęczeni zakupami, organizatorzy przygotowali odpowiednie imprezy towarzyszące, w tym pokazy mody, wabienia jeleni i myśliwskiej muzyki. Jednak najbardziej "wzruszył" mnie cytat opublikowany na stronie targów, w którym czytamy:

"Targi Hubertus Expo to nie tylko miejsce zakupów, ale również okazja aby spotkać się ze znajomymi i spędzić czas w koleżeńskiej myśliwskiej atmosferze. Chcielibyśmy, aby Targi nie były odwiedzane wyłącznie przez myśliwych, ale również przez sympatyków łowiectwa i ich rodziny. Wychodząc naprzeciw Państwa oczekiwaniom przygotowaliśmy szereg imprez towarzyszących, które zainteresują nie tylko myśliwych, ale pozwolą również ich pociechom na spędzenie miło czasu połączonego z edukacją w dziedzinie łowiectwa. W czasie trwania targów najmłodsi będą mogli spędzić czas na specjalnie przygotowanym dla nich stoisku pod nazwą Hubercik Expo 2011, gdzie odbywać się będzie między innymi KONKURS PLASTYCZNY oraz KONKURS ZNAJOMOŚCI GATUNKÓW ZWIERZĄT."

Szczególnie intrygują mnie dwa myśliwskie konkursy dla dzieci, nazwane roboczo Hubercikiem. Nie lepiej od razu wrzucić małolata na głęboką wodę i przysposobić do profesji, organizując zawody w wyprawianiu skóry? A może nazwać te konkursy jednym zbiorczym tytułem: A Twój tatuś, co dziś zabił w lesie?

Pamięci foczego malucha

Wiosenne przesilenie w pełni, więc poddałem się słońcu i nic-nie-robieniu. Ten stan trwał aż do chwili otrzymania wiadomości od Moniki. "Jest mała foka w Mielnie, na miejsce pojechał Sebastian." Chwilę później otrzymałem zdjęcie foki. Wyczerpany maluch, w białym szczenięcym futrze, leżał na piasku. Wszystko wskazywało na to, że można ją uratować. Niestety, tym  razem nie udało się. W takich momentach rodzą się we mnie dwie sprzeczne myśli. Myśl pierwsza: natura rządzi się swoimi prawami i słabe osobniki giną. Myśl druga, nieuzasadniona tymi prawami: szkoda takiego sympatycznego malucha.

W tym roku sezon foczych narodzin przesunął się w czasie. Jednym z powodów mogła być długa zima. Nawet w helskim fokarium foki szare rodziły w marcu, a nie jak w ubiegłym roku w kwietniu. Dlatego z opóźnieniem przyszedł też sezon na małe foki, znajdowane na polskim brzegu. Chociaż w naszym rejonie nie odnotowano od prawie wieku żadnych foczych narodzin, bo foki wytępiono na początku ubiegłego stulecia, od kilku lat, focze szczenięta pojawiają się na naszym wybrzeżu. Na ogół są wyczerpane, niedożywione, osłabione przedwczesnym rozstaniem z matką. Suchy ląd jest dla tych maluchów ostatnią szansą na przetrwanie. Foka to zwierzę wodno-lądowe, więc potrzebuje kawałka brzegu, aby odpocząć, zwłaszcza focze szczenię.

Niestety, my ludzie, też możemy przyczynić się do śmierci foki. Malec, zestresowany trudną sytuacją, w jakiej się znajduje bez opieki matki, spotyka przypadkowych gapiów, którzy widząc fokę pędzą do niej, uzbrojeni w coraz powszechniejsze aparaty fotograficzne. Tłum wchodzi na fokę, napiera. Wysokie sylwetki podnieconych znaleziskiem ludzi potęgują stres. Jeśli maluch jest osłabiony, może to mieć wpływ na jego dalszy los. Być może foce z Mielna przytrafiło się to samo.

Śmierć foczego malucha przypomina nam, jak trudne zadanie stoi przed fokami, które żyją w Bałtyku. Od narodzin do śmierci, czyha na nie szereg niebezpieczeństw. Dlatego tak ważne jest stosowanie się do trzech podstawowych zasad. Nie podchodź do foki, bo ona wyszła, żeby odpocząć, więc zostaw ją w spokoju. Natychmiast powiadom Błękitny Patrol lub Stację Morską w Helu. Po trzecie, jeśli widzisz, że w kierunku foki idą ludzie, powstrzymaj ich.

Pamiętaj, ty poruszasz się na dwóch nogach i jesteś zdecydowanie wyższy niż foka. A foka to dzikie zwierzę, żyje w Bałtyku, i nie szuka towarzystwa ludzi. Chce tak jak ty, przeżyć w spokoju. Pozwól i pomóż jej żyć swoim odpowiedzialnym zachowaniem.

Mam nadzieję, że kolejne dni przyniosą bardziej optymistyczne wiadomości. Niedziela przesilona i smutna.