Leżałem sobie na skraju brzeziny, w majowym słońcu. Liście brzozy szeleściły, i wśród tego szelestu odzywał się żołtobrzuch nazywany trznadlem. Ten pospolity mieszkaniec terenów otwartych, towarzyszy mi bardzo często w czasie moich wędrówek.
Spotkać trznadla nie jest trudno. Rozpoznanie też nie należy do skomplikowanych. Nazwa żółtobrzuch zobowiązuje! I oczywiście ten charakterystyczny śpiew. Posłuchajcie!
Wspaniały!
Żółcią jest "pomalowany" nie tylko brzuch, ale i głowa trznadla. Oczywiście najintensywniej ubarwiony jest samiec w okresie zalotów. Samica jest mniej wyżółcona. Kiedy już nie trzeba zabiegać o jej względy, samiec zaczyna ją przypominać swoim ubarwieniem, przybierając oliwkowy odcień.
Kiedy słyszymy śpiewającego trznadla, można domyśleć się, że próbuje on wabić partnerkę. W tym celu siada na gałęzi drzewa bądź krzewie i powiadamia o swoim istnieniu.
Gniazda trznadla, na które udało mi się dotychczas natknąć znajdowały się przede wszystkim na ziemi. Lęgi trznadel może zaliczyć nawet trzy w ciągu roku. Po wychowaniu kolejnego pokolenia, trznadel zostaje z nami, zimując w Polsce.
Warto rozglądać się za trznadlem, bo obserwacja jest stosunkowo łatwa, a i sam trznadel prezentuje się bardzo ciekawie. Ilekroć słyszę trznadlową "piosenkę" przypomina mi się ta brzezina, od której zacząłem krótki opis żółtobrzucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz