czwartek, 30 czerwca 2011

Nie chcę jeść tego G(ówna)MO

W czasie lektury pism autorstwa zwolenników GMO przypomina mi się radziecki dowcip. Chruszczow w odezwie do towarzyszy zakomunikował im. "Mam dwie wiadomości dobrą i złą. Zacznę od złej: Będziemy musieli jeść gówno. A teraz dobra wiadomość: Mamy go dużo."

Zwolennicy GMO dysponują ogromnym potencjałem finansowym. Mają pieniądze, bo stoi za tym wielki przemysł, nie tylko ten zajmujący się dystrybucją nasion i sadzonek, albo paszy, zmodyfikowanych genetycznie. Są wśród nich również producenci środków "ochrony roślin". Celowo użyłem cudzysłowu, bo owa ochrona nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie trzeba być tęgą głową, aby zrozumieć mechanizm działania i synergii chemicznych koncernów. Określony gatunek np. zmodyfikowanej soi jest odporny na określony środek, który ma niszczyć "chwasty", i tylko ten zmodyfikowany gatunek, może być uprawiany, tam, gdzie stosuje się określony herbicyd. Od tego pierwszy krok do monokultury - całkowite zaprzeczenie bioróżnorodności, którą, jeśli GMO zostanie wprowadzone na bardzo szeroką skalę, można w błyskawicznym tempie zniszczyć. GMO to również katastrofalna chemizacja rolnictwa, a co za tym idzie naszych stołów. Ze stołów GMO i cały ten syf, który można nazwać gównem, dostosowując się do żartu z okresu radzieckiej republiki rad, trafi do ludzkich organizmów. Dodatkowe wspomaganie działania GMO zagwarantuje nam dalsza chemizacja rolnictwa.

Obecnie pszczelarze biją na alarm, że masowo giną pszczoły. Naukowcy wciąż nie wiedzą dlaczego. Snują hipotezy, wspominają o nowych wirusach, o spadku odporności u owadów. A przecież coś temu spadkowi toruje drogę. Chemiczne środki "ochrony" roślin, które są wykorzystywane nie tylko przez rolników, ale także właścicieli balonowych skrzynek z kwiatami. Tymczasem giną pszczoły. Bez nich czekają ludzie wielkie problemy. Ale dlaczego o pszczołach w przypadku GMO? Istnieją przypuszczenia wiążące wysoką śmiertelność pszczół z uprawami roślin zmodyfikowanych genetycznie. Tak miało się stać na przykład w Bułgarii.

Pszczoła jest wskaźnikiem zdrowego środowiska naturalnego. W ekosystemie, który zachorował pszczoła, będzie jedną z pierwszych ofiar. Jej organizm nie zniesie zanieczyszczenia. Ona nie przetrzyma tego sztucznie zmodyfikowanego syfu i środków chemicznych, wprowadzonych do obiegu. Podobnie będzie z innymi gatunkami. Modyfikowane genetycznie eksperymenty wymkną się spod kontroli wypierając cenne gatunki roślin i zwierząt, występujące w naturze.

Człowiek nie wyciąga jednak żadnych wniosków ze swoich poprzednich wpadek. Wcześniej nie był w stanie modyfikować genetycznie i tworzyć w laboratoriach super "wydajnych" gatunków. Sprowadzał za to gatunki obce. Przypomnę tylko przypadek barszczu Sosnowskiego. Sprowadzony jako gatunek obcy, okazał się całkowicie nieprzydatny w hodowli zwierząt, jako roślina pastewna, i jednocześnie wręcz niemożliwy do wyplenienia. Jest też groźny dla człowieka., powodując uszkodzenia skóry.

Jeszcze gorzej będzie z GMO. Barszcz Sosnowskiego nie powstał w laboratorium. Po prostu dobrze sobie poradził w Polsce. Aż boję się myśleć, co będzie z wyselekcjonowanym GMO, przygotowanym do wyparcia innych roślin, gotowym na przenikanie do ekosystemu. Ktoś tu wyraźnie nie myśli o konsekwencjach, tylko eksperymentuje. Koncerny się wzbogacą kosztem zdrowia ludzi, bo szkodliwe oddziaływanie na ludzki organizm nie będzie do zaobserwowania od razu. Problemy pojawią się po pewnym czasie. I znowu będzie za późno. Dziś nikt nie jest w stanie zagwarantować, że GMO jest bezpieczne dla zdrowia i środowiska. Może za wyjątkiem zainteresowanych koncernów i ich ludzi.

A cytowany na wstępie dowcip? Nie będzie już śmieszył, kiedy okaże się, że musimy jeść to gówno i mamy go dużo, zwłaszcza, że już teraz większość produktów spożywczych zawiera soję... Dlatego działać musimy już teraz. Nie gódźmy się na GMO. Z GMO jest bowiem jak z elektrownią atomową. Jeśli już się pojawi, nie zdołamy tego zutylizować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz