czwartek, 8 września 2011

Kiedy zaczynają ryczeć jelenie

Tego domu już nie ma, bo spłonął. To nie był mój dom. Mieszkałem w nim, na skraju lasu. Jeszcze nie dotarły tam wtedy grupy przyjezdnych z wielkiego świata. Nie było letnisk i tylko pole golfowe w Lipowym Moście, należało do największego zakładu przemysłowego w okolicy.

Kiedy jestem we wrześniu, zawsze przypominam sobie tamten czas, spędzony z naturą. Za płotem puszczyki. Za płotem, poniżej lekko opadającego ku rzece Słoi wzniesienia, mgła po zmierzchu. Za płotem, w oddali, stłumiony ryk rozochoconego początkiem jesieni jelenia. A jak pewnej nocy, na niebie pojawił się księżyc w pełni, to właściwie spełniały się wszystkie moje marzenia.

Ta tęsknota za trwaniem na skraju lasu, w miejscu, gdzie czas mi się zatrzymał, aby potem powoli sączyć się przez kolejne przełomy kalendarza, towarzyszy mi do dziś. Może i lepiej, że nie mogę czuć smaku takiego życia każdego dnia, bo wtedy smak mógłby się zepsuć, albo kawałek świata, którym się delektowałem mógł ulec zabudowie, wyasfaltowaniu, wycięciu. Nie wiem, co by było gdyby, ale miejskie ekstremum też ma swój urok. Bo po skończonym dniu w mieście, można delektować się takimi obrazkami i powspominać rok 2004.

Zawsze tak lubię wracać we wrześniu, kiedy wśród jeleni zaczyna się poruszenie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz